Bobby Inello jest chrześcijańskim biznesmenem i członkiem zarządu wspomnianej służby. Był świadkiem poniedziałkowych dramatycznych wydarzeń w Bostonie.
Oto jego relacja z miejsca zdarzenia:
"Pewien prominentny biznesmen z Bostonu zaprosił mnie do restauracji Abe and Louie's przy mecie Maratonu Bostońskiego. Jej frontowe drzwi wychodzą na ulicę, więc widać było stamtąd przebiegających maratończyków. Siedzieliśmy przy pierwszym stoliku na froncie i rozmawialiśmy. Wszyscy jedli, pili i cieszyli się pięknym dniem.
Nagle usłuszeliśmy najokropniejszy wybuch, jakiego kiedykolwiek byłem świadkiem.
Od razu wiedziałem, że to było coś poważnego. Myśleliśmy, że eksplodował budynek, samochód albo coś jeszcze. Zatrzęsła się cała restauracja. Wszyscy wstaliśmy i podeszliśmy, żeby zobaczyć, co się dzieje. Gdy tak staliśmy i patrzyliśmy, w przeciągu kilku sekund tuż przed nami wybuchła druga bomba. W naszym kierunku poleciały odłamki.
To był dźwięk, jakiego nigdy nie zapomnę i eksplozja, jakiej wprost nie mogę opisać. Trzeba było to usłyszeć samemu. Była tam gęsta chmura dymu. W restauracji nastąpił chaos. Wszystkie stoły przewróciły się. Słychać było dźwięk rozbijanych szyb. Ludzie zaczęli panikować.
Kiedy kurz nieco opadł, zobaczyliśmy małego chłopca, którego noga została dosłownie zdmuchnięta. Była tam krew. To było coś okropnego i przerażającego. Zobaczyliśmy też ojca dziecka. Jego noga spłonęła razem ze spodniami. Nie mogliśmy podejść do chłopca, bo nie pozwoliła nam na to policja.
W tamtej chwili wszyscy w restauracji byli w panice. Pobiegli na tyły, ale nie było dokąd uciec. Zgromadzili się w kuchni. Krzyczeli: "Jezu, Jezu, Jezu". Staraliśmy się uspokoić tych ludzi, mówiąc im, że będzie dobrze. W końcu otwarto tylne drzwi i wszyscy stopniowo wybiegali na zewnątrz. Ludzie zaczęli deptać siebie nawzajem. Powiedzieliśmy im, żeby się uspokoili i zwolnili. Staraliśmy się ich wyprowadzić.
Wtedy zorientowałem się, że nie było ze mną człowieka, z którym siedziałem w restauracji - dewelopera z Bostonu. Wróciłem, żeby go znaleźć. Okazało się, że w sposób niekontrolowany płakał. Mówił: "Widziałeś, co stało się temu małemu chłopcowi?". Powiedziałem mu, że widziałem i że było mi strasznie przykro, ale musieliśmy stamtąd wyjść. Ostatecznie musiałem wyciągnąć go z tej restauracji. Był zdruzgotany tym, czego był świadkiem.
Wyszliśmy. Byli tam policjanci, którzy krzyczeli: "Biegnijcie! Biegnijcie! Idźcie! Biegnijcie!". Tysiące ludzi uciekały w kierunku Charles River. My staraliśmy się dostać do głównej arterii miasta. W końcu zatrzymaliśmy się. Nie wiedzieliśmy, dokąd biegniemy. Wszystkie telefony komórkowe nie działały, ponieważ władze obawiały się, że ktoś może zdetonować jeszcze jedną bombę, używając telefonu komórkowego. Nie byliśmy więc w stanie skorzystać z naszych komórek, by zadzwonić.
Nie było mnie w Nowym Jorku, gdy doszło do zamachu 11 września 2001 roku. Teraz jednak czuję, co musiało się wtedy tam dziać. Ludzie płakali i trzęśli się. To było straszne, straszne, straszne".
Źródło: Charisma News