W wywiadzie artystka oświadczyła, że "była kiedyś fundamentalistką religijną", jednak dziś już nią nie jest, a Boga postrzega "w inny sposób".
Jak mówi, w jej życiu zmieniło się "bardzo wiele", odkąd zaczęła "zaglądać w głąb siebie i słyszeć swoją intuicję".
Niemen przypomina, że jeszcze jako nastolatka była aktywną katoliczką. W wieku 14 lat z tego zrezygnowała, a około 20. roku życia "wróciła do tematu chrześcijaństwa w sposób mocno fundamentalistyczny". Tylko tym razem "weszła w protestantyzm".
"Wydawało mi się to lepszą opcją niż katolicyzm, ale tak naprawdę w ogóle mi nie służyło" - oświadczyła.
Dodała, że w środowisku protestanckim nie spotkała zbyt wielu osób podobnych do siebie, z którymi miałaby bliską więź i mogła porozmawiać o tym, co ją interesuje.
Natalia ujawnia, że opisywane zmiany w jej życiu zaczęły się w roku 2020, w czasie pandemii koronawirusa.
Dziś deklaruje, że "chrześcijanie dali jej w kość".
"To jest środowisko naszpikowane osobami z olbrzymimi deficytami, które nie chcą nad sobą pracować. To oczywiście nie dotyczy wszystkich, ale takich ludzi jest sporo. Uważają, że Bóg za nich wszystko załatwi, że tak naprawdę nie muszą się zmieniać, bo i tak będzie im wybaczone" - mówi w wywiadzie.
Krytykuje też modlitwę.
"Religia i modlitwa sprowadzają cię do roli robaka, który nic nie może: jestem grzeszna, nie mam mocy, ale z tobą, Boże, jakoś to będzie" - oświadcza.
Według niej, jest to "opieranie się na czymś, co jest na zewnątrz, utrzymywanie się na poziomie dziecka, które nie jest za nic odpowiedzialne. Religia ściąga z ludzi odpowiedzialność za ich reakcje, emocje, to, kim są".
Podkreśla, że choć nie obwinia nikogo za drogę, jaką szła, to jednak w pewnym momencie zauważyła, że "daje się różnym ludziom krzywdzić" i powiedziała "stop".
Pania Natalia uważa, że w kościołach jest "masa narcystycznych osób".
Te osoby, zwłaszcza, gdy mają role przywódcze we wspólnocie, mają, jej zdaniem, "parcie, by kontrolować innych".
Wskazała na przypadki, gdy ktoś, choć jest serdeczny i okazuje empatię, to jednak umie też "w bardzo zawoalowanej i niemal nieuchwytnej formie manipulować".
Niemen wyraża w wywiadzie opinię, że "straszenie piekłem to też jest przemoc i manipulacja" i przyznaje, że sama to stosowała.
"Mówiłam ludziom, że jak nie uwierzą w Jezusa jako swojego zbawiciela, to pójdą do piekła" - wyjawia.
Dodaje jednocześnie, że tego nie rozumiała, ale uznawała, że "Bóg wie lepiej", bo "tak jest w Biblii".
Dziś stwierdza jednak, że "nie klei" się jej mowa o piekle i niebu z narracją o Bogu, który jest miłością.
Artystka wyjawia, że ma "kilkoro znajomych chrześcijan", którzy ją "rozumieją", choć nie wybraliby takiej drogi, jak ona.
"Wiem też, że po zborach w Polsce poszła fama, że Natalia Niemen odeszła od Boga" - oświadcza.
Jak mówi, dostrzegła na swoich profilach w mediach społecznościowych "gwałtowny odpływ" chrześcijan.
Stwierdza, że obecnie najlepszy "flow" ma z byłymi chrześcijanami, ateistami, gejami, lesbijkami i feministkami.
Odmawia też udziału w koncertach papieskich czy innych tego rodzaju imprezach, bo, jak mówi, "już nie robi w religii".
Miała za to wystąpić w klubie gejowskim.
Na telefon od szefa jednego z takich klubów zareagowała z entuzjazmem, bo, jak mówi, od wielu lat przyjaźni się z gejami i są to jej osoby "bliskie".
"Zależy mi, by ludzie, którzy są w jakiś sposób piętnowani, mieli się dobrze. W polskim społeczeństwie niektórzy – jak osoby homoseksualne – muszą się przebijać, by zająć należne im miejsce" - oświadczyła.
W wywiadzie odnosi się także do swojej tożsamości jako kobiety. Jak mówi, "wyzwoliła się" z konceptu, by "zrezygnować z siebie, ofiarować się na katafalku dla rodziny", choć "religia taki koncept wspiera".
Na pytanie, jaka droga do tego wiodła, stwierdza, że najpierw zaczęła się zastanawiać, kim jest Bóg, o co chodzi w Biblii. Zaczęła też myśleć, że "może Biblia nie do końca mówi prawdę".
Jak mówi, zaczęło do niej "docierać", że wszystko, czego potrzebuje, ma w sobie.
"Wieloletnia, osobista, ciężka praca nad sobą, również z terapeutami, doprowadziła do tego, że niejako narodziłam się na nowo. W pewnym momencie tych poszukiwań poczułam, że jest we mnie moc samostanowienia, że mogę stawiać granice, coraz śmielej mówić, czego chcę, a czego nie chcę" - zadeklarowała.
Natalia wspomina na koniec, że, gdy jej córka, chora na zespół Noonan, spała, ona mówiła do niej: "jesteś zdrowa w imię Jezusa".
Dziś myśli, że być może sześcioletnia Danusia, mimo wady genetycznej, która ją dotknęła, jest w dobrym stanie, właśnie dlatego, że ona jako mama wysyłała do niej "mnóstwo myśli i słów zdrowienia".
"Słowa wszak mają moc" - zaznacza.
Pani Natalia wyznaje także w wywiadzie, że ma sobie "bardzo dużo zarzucenia, jeśli chodzi o synów", a dziś wiele rzeczy zrobiłaby inaczej.
"Uważam, że z powodów religijnych przez kluczowe pierwsze lata życia ich życia nie byłam taką mamą, jaką byłabym dzisiaj. Za dużo było we mnie perfekcjonizmu. Przez całe ich dzieciństwo i wczesne lata nastoletnie miałam depresję" - oświadcza.
Według niej, synowie "mieli różne problemy", bo ona nie była szczęśliwa - nie robiła nic dla siebie, "odmawiając sobie przyjemności, tkwiąc w toksycznym środowisku".
Na podstawie: WysokieObcasy.pl