Mówi ona między innymi, że "Kongres nie powinien tworzyć żadnego prawa odnośnie ustanowienia religii".
Jak zauważa Paul Strand, korespondent CBN News w Waszyngtonie, ojcowie założyciele USA w ten sposób chcieli uniemożliwić rządowi ewentualną ingerencję w wiarę Amerykanów. Tymczasem dziś zrozumienie tego rozdziału Państwa od Kościoła zostało wykrzywione i nieraz jest wykorzystywane do powstrzymywania obywateli od praktykowania wiary.
Dziś jest to rozumiane tak, jakby rząd i Bóg nie mieli ze sobą nic wspólnego.
Ojcowie założyciele w rzeczywistości widzieli zagrożenie w ewentualnym ustanowieniu przez rząd religii, której musieliby przestrzegać obywatele.
"Nie chcieli narodowego ustanowionego Kościoła Ameryki, tak jak mamy Kościół Anglii. Nie chcieli zmuszania ludzi, by wierzyli w coś, w co nie wierzą. Nie chcieli, by jedna denominacja panowała nad innymi" - tłumaczy Jerry Newcombe autor książki o Biblii "Księga, która stworzyła Amerykę".
Chrześcijański historyk, Eddie Hyaatt, wskazuje, że celem założycieli USA nie było bynajmniej powstrzymanie wpływu Kościoła na rząd.
Mają o tym świadczyć choćby słowa byłego prezydenta Thomasa Jeffersona: "Czy możecie się za mnie pomodlić? Ja pomodlę się za was".
Jednak współcześni liberalni sędziowie zaczęli interpretować rozdział państwa od Kościoła jako argument, by rząd odgrodził się od jakichkolwiek wpływów wiary.
Tak było choćby w 1980 roku, gdy orzeczenie Sądu Najwyższego USA spowodowało, że ze szkół publicznych zaczęto wycofywać 10 przykazań.
Tak jest także obecnie, gdy ateiści składają pozwy w związku z jakimikolwiek manifestacjami wiary w przestrzeni publicznej.
A więc rozdział państwa od Kościoła stał się tym samym bronią do marginalizoswania chrześcijaństwa, usuwania krzyży i zakazywania czytania Biblii w szkołach, mimo że bynajmniej nie to było intencją autorów rozdziału.
Na podstawie: CBN News
Zobacz także: O tym pastorze mówi cały świat. Pomodlił się za Trumpa (WIDEO)