W 1988 r. rodzice Martina zauważyli, że coś z nim jest nie tak. Nie budził się, jeśli nie został przez nikogo obudzony i większość czasu spędzał, leżąc w pozycji embrionalnej.
Zabrali go do szpitala. Lekarze nie byli pewni, co tak naprawdę mu dolega. Ocenili jednak, że ma kryptokokowe zapalenie opon mózgowych. Jego stan pogorszył się do tego stopnia, że nie był w stanie się ruszać ani mówić.
Po tym, jak nie zdał żadnego z psychologicznych testów świadomości w szpitalu, lekarze poinformowali, że niedługo może umrzeć. Jego bliskim powiedziano, że mogą zabrać go do domu i zapewnić mu jak najlepsze warunki aż odejdzie z tego świata. Martin jednak nie umierał...
Choć rodzice cieszyli się, że nadal żył, codzienne trudności związane z zapewnianiem mu opieki dawały im się we znaki.
Ojciec Martina Pistoriusa, Rodney, musiał wstawać o piątej rano, zawozić go do ośrodka opieki, potem zabierać go z powrotem, kąpać, kłaść do łóżka i budzić co dwie godziny, by zmienić jego pozycję leżenia.
Martin przez lata nie wykazywał żadnych oznak poprawy. Jego matka już nie wytrzymywała.
- Mam nadzieję, że umrzesz - powiedziała do syna pewnego dnia, zdając sobie sprawę, że są to straszne słowa, a jednocześnie desperacko potrzebując ulgi.
Lata mijały, a on nie wykazywał żadnych oznak mentalnej obecności. Dziś Martin mówi jednak, że zaczął odzyskiwać myśli w wieku 14-15 lat. Nie były one przyjemne. Mówiły mu, że spędzi w tym stanie resztę życia.
"Nikt już nigdy nie okaże mi czułości", "jesteś pogrążony", "nikt więcej nie będzie mnie kochać" - taka była ich treść.
- Tak naprawdę o niczym wtedy nie myślisz. To bardzo ciemne miejsce, bo w pewnym sensie pozwalasz sobie zniknąć - opisuje swój ówczesny stan Martin Pistorius.
Z czasem jego umysł stawał się coraz bardziej aktywny. Choć wciąż był jak warzywo, pamięta, jak matka powiedziała mu, że chce jego śmierci.
- Wraz z mijającym czasem zaczynałem stopniowo rozumieć desperację mojej mamy. Za każdym razem, gdy na mnie patrzyła, widziała tylko okrutną parodię niegdyś zdrowego dziecka, które tak bardzo kochała - mówi Martin.
Gdy miał 19 lat, już rozumiał, kim i gdzie jest. Zdał sobie też sprawę, że został pozbawiony części prawdziwego życia.
- Mój umysł był w pułapce bezużytecznego ciała. Moje ręce i nogi nie były moje, byłem niemy. Nie byłem w stanie dać komuś znać, że znów jestem świadomy - opisuje swój ówczesny stan.
Wraz z coraz lepszym odbieraniem myśli, polepszać zaczął się również stan jego ciała. Niewytłumaczalne neurologiczne zmiany pozwoliły mu odzyskać siłę. Nadal nie ma jednak głosu.
W wieku 26 lat zdał test, w którym musiał rozpoznać przedmioty w pomieszczeniu poprzez wskazanie na nie oczami.
Jego matka zrezygnowała z pracy, by nauczyć go używania programu głosowego na laptopie, który pomaga mu komunikować się z ludźmi.
Po pewnym czasie Martin zaczął korzystać z wózka inwalidzkiego. Nauczył się wspomnianego programu głosowego i zaczął uczyć się czytać i pisać. W 2003 roku otrzymał pracę w rządowym biurze opieki zdrowotnej. Pracował tam raz na tydzień. To zajęcie mu się jednak znudziło, więc odszedł z pracy i wstąpił na uczelnię, gdzie nauczył się budowania stron internetowych.
- Chciałem udowodnić, że mogę robić coś więcej niż tylko wymawiać słowa przez laptopa - podkreśla Pistorius.
- Martin osiąga wszystko, co chce, a nawet więcej - podkreśla dziś jego mama.
Nie jest już także sam. Poznał przyjaciółkę swojej siostry - Joannę i ożenił się z nią w 2009 roku.
Joanna zawodowo pracuje z ludźmi niepełnosprawnymi. Martin spodobał się jej, ponieważ rozumiał jej poczucie humoru. Był także szczery i otwarty, jeśli chodzi o wszystko, czego doświadczył.
- Jeździ na wózku inwalidzkim i nie mówi, ale kocham go. Jest niezwykły. To szybko zmieniło się w miłość - mówi Joanna.
Martin wyjawia, że Joanna pomogła mu zrozumieć biblijny werset, który przeczytano podczas ich ceremonii ślubnej:
"Teraz więc pozostaje wiara, nadzieja, miłość, te trzy; lecz z nich największa jest miłość." (1 Kor. 13,13).
Martin i Joanna mieszkają obecnie w Anglii. Tam, ten niegdyś człowiek w stanie wegetatywnym, a teraz specjalista ds. Internetu, założył własną firmę projektującą strony w sieci.
Bez wątpienia, ta historia pokazuje, że nawet w najgorszej sytuacji nie należy tracić nadziei!
Źródło: Christian Post
Informacja dla portali internetowych:
Kopiowanie całości artykułu niedozwolone. Przy użyciu większości tekstu wymagana informacja: "Pełna treść artykułu TUTAJ" (link do artykułu). W razie wykorzystania pojedynczych fragmentów, prosimy o wzmiankę o ich źródle: chnnews.pl