Według emerytowanego pastora Heartland Church w Dallas, w Kościele na świecie rozprzestrzenia się zaraźliwa choroba. Oto co pisze ten usługujący, jeden z liderów przebudzenia w Pensacoli w latach 90...
Steve Hill:
To zakaźna choroba, którą nazywam "syndromem męża Bożego" albo "syndromem celebryty". Podnosi ona swoją ohydną głowę w formie schlebiania sobie i promowania siebie. Na szczęście, Biblia daje nam na to antidotum.
W naszym świecie wypełnionym polityką i głosowaniem sądzimy, że mamy kontrolę nad tym, kto zostaje wywyższony. Ale Biblia mówi coś odwrotnego: "Bo nie ze wschodu, ani z zachodu, ani z pustyni, ani z gór przychodzi sąd, lecz Bóg jest sędzią, Tego poniża, tamtego wywyższa." (Ps. 75, 7-8).
W Księdze Daniela 2,21 czytamy: "On zmienia czasy i pory, On utrąca królów i ustanawia królów, udziela mądrości mądrym, a rozumnym rozumu". Bóg ewidentnie mówi nam, że to nie my zarządzamy!
Co to ma wspólnego z syndromem męża Bożego? Wszystko.
"Syndrom" to zbiór symptomów, którymi cechuje się pewna nieprawidłowość. Syndrom męża Bożego określa ludzi, którzy "myślą bardziej wzniośle niż powinni" na temat swojej pozycji w Ciele Chrystusa.
Te aroganckie osoby są rozmiłowane w swojej mniemanej wartości. Inaczej niż Jezus, starają się upewnić, że każdy wie, jaką mają reputację.
Ta śmiercionośna choroba wpływa na Ciało Chrystusa na całym świecie. Jest w każdej kongregacji, denominacji i ruchu kościelnym na ziemi.
Oto słowo do usługujących. Jeżeli jesteś usługującym, którego pozycja rośnie i zaczynasz się czuć, jakbyś był kimś, upadnij na twarz przed Panem. Wylej łzy upamiętania i powiedz Mu: "Nagi wyszedłem z łona matki mojej i nagi stąd odejdę. Pan dał, Pan wziął, niech będzie imię Pańskie błogosławione".
Pamiętasz, jaki los spotkał Heroda, kiedy zaczął wierzyć w chwałę tłumu? Umarł i został zjedzony przez robaki (Dzieje Apostolskie 12,20-23). Wolałbym już być robakiem niż zostać przez nie zjedzonym.
To nie przychodzi przez dziedziczenie, nie przez nakazy ludzkie, nie przez politykę i wybory. Nie przez naturalną sukcesję. Również nie przez podboje i wojny jesteśmy w życiu wywyższani, ale przez Boga.
Myślenie celebryty
Kiedy osoby zainfekowane śmiercionośnym syndromem celebryty wchodzą do pokoju, oczekują, że inni zauważą ich obecność i złożą im hołd. Pragną pierwszych rzędów albo siedzeń na scenie i wyraźnie nie podoba im się, kiedy nie są traktowani na zasadzie czerwonego dywanu.
Myślą, że muszą mówić nawet wtedy, gdy nikt ich nie pyta, bo są przekonani, że wszyscy wokół nich będą żyć w ciemności bez ich wyższej wiedzy. Te osoby wstąpiły ponad tak niewdzięczne czynności w kościele, jak sprzątanie toalet, śmieci i opiekowanie się niemowlętami w pokoju dla dzieci. Nie zniżają się już do tego, bo teraz są "kimś". Za coś niższego uważają nawet spędzenie czasu z członkiem kościoła, który nie jest na ich społeczno-ekonomicznym lub duchowym poziomie. Smutna prawda jest taka, że unikają nawet ludzi, którzy wywyższyli ich do ich pozycji w służbie.
Liderzy, którzy zostali zainfekowani tą chorobą już nie mieszają się ze zwykłymi ludźmi. Twierdzą, że nie mają na to czasu". Zdają się natomiast mieć dużo czasu, żeby grać w golfa i pić herbatę z bardziej prestiżowymi ludźmi. Usługujący z tym syndromem nie spędzają już czasu w korytarzu, podając ręce członkom wspólnoty. Twierdzą, że kościół stał się na to zbyt duży. Mają jednak czas, by podawać ręce i stołować się z elitą.
Nie próbuję zachwiać masą usługujących, którzy, w swoim mniemaniu, doszli do tak wysokiego poziomu. Zaatakowaliby mnie tylko wersetami i oszkalowali za to, że wypowiadam się przeciwko ich "zasłużonej" pozycji. Wolę poświęcić czas na to, by obecne pokolenie nie poszło tą drogą.
Młodzi ludzie pragnący rozpocząć służbę mają do czynienia z jej spaczonym pojęciem.
Skupiony na sobie
Świat czeka na mężczyzn i kobiety Boże, które troszczą się bardziej o to, jak wyglądają przed Chrystusem niż przed tłumem. Ludzie szukają liderów, którzy skupiają się na pomaganiu grzesznikom, a nie na samych sobie. Oni mają dosyć naszego zgrabnego promowania siebie, efekciarskich, szokujących spotów, lśniących, uwielbiających siebie ogłoszeń w gazetach, które wywyższają raczej człowieka, a nie Jezusa.
Niektórzy liderzy poszli nawet tak daleko, że zatrudnili hollywoodzkie agencje reklamowe i świeckich konsultantów ds. wizerunku, by wyglądać lepiej od innych usługujących. Oczywiście nie ma niczego złego w reklamowaniu spotkania ewangelizacyjnego, służby czy kościoła, ale oni zaszli w tym zdecydowanie za daleko.
Kościół Jezusa Chrystusa potrzebuje wysłać tę autoreklamę tam, gdzie się narodziła - do piekielnego szamba. Czy to nie Lucyfer jako pierwszy zaczął się wynosić i stwierdził, że powinien zostać awansowany?
Następne pokolenie wierzących potrzebuje pasterzy, którzy mają "syndrom sługi", a nie syndrom "usłuż mi".
Nie mówię tylko o duchownych. Jeżeli w jakikolwiek sposób służysz w Kościele - jako nauczyciel w szkółce niedzielnej, diakon, chórzysta, pracownik służby dziecięcej - to to przesłanie powinno przemawiać też do Ciebie.
Dlaczego? Ponieważ duch promowania siebie, który chwyta się usługujących, może zdusić także dobrych, bojących się Boga parafian. Ten sam bałwochwalczy duch schlebiania sobie, który wszedł do życia wielu osób czyniących ze swojej służby karierę, może przeniknąć również do Twojego życia. Co możesz zrobić, aby uniknąć tego zwiedzenia? Oto, co Jezus miał do powiedzenia na ten temat.
Im jesteś popularniejszy, tym większa jest Twoja pozycja sługi. Wszyscy znamy historię z Ewangelii Marka 9,35-37: " I usiadłszy, przywołał dwunastu i rzekł im: Jeśli ktoś chce być pierwszy, niechaj stanie się ze wszystkich ostatnim i sługą wszystkich. Potem wziął małe dziecię, postawił je przed nimi i wziąwszy je w ramiona, rzekł do nich: Kto by przyjął jedno z takich dziatek w imieniu moim, mnie przyjmuje, a ktokolwiek by mnie przyjął, nie mnie przyjmuje, lecz tego, który mnie posłał".
Zanim Jezus pobłogosławił to dziecko, dokonał wielu niesamowitych cudów. Uzdrowił kobietę z krwotokiem, doświadczył przemienienia, wskrzesił Łazarza z martwych i nakarmił 5 tysięcy ludzi. A jednak, co powiedział po tym wszystkim uczniom? "Jeśli chcecie być pierwszymi, musicie być ostatnimi. Musicie być sługami wszystkich".
Im jesteś wyżej, jeśli chodzi o popularność, tym większa jest twoja pozycja jako sługi. Ta koncepcja jest trudna do pojęcia w naszej zachodniej kulturze, bo jesteśmy znani ze wspinania się po drabinie sukcesu. Świeckie księgarnie pełne są poradników o tym, jak wznieść się ponad osobę, która przed tobą stoi, a jest to w całkowitej sprzeczności z tym, czego uczył Jezus.
Recepta Jezusa na ten śmiercionośny syndrom brzmi: "Bez względu na to, jak wielkich rzeczy dokonasz, zawsze pamiętaj, że jesteś sługą". Pamiętajmy, że jednym z ostatnich aktów tego Cudotwórcy było umycie stóp uczniom. Im bardziej był popularny, tym większa była Jego pozycja jako sługi.
Osoba, która chce ingerować w życie innych, musi najpierw blisko zapoznać się z Bogiem. Robimy to, spędzając czas w naszych komorach modlitewnych, pokutując z naszych grzechów i poznając Go.
Ilość namaszczenia, jakie posiadasz, nigdy nie powinna dyktować tego, na ile jesteś dostępny. Jezus był potężnie namaszczony, a jednak był dostępny dla wszystkich: dzieci, ludzi, którzy mieli pytania, ludzi, którzy stracili nadzieję, ludzi, którzy chcieli za Nim podążać. I nikogo nie posyłał, żeby się ich pozbyć.
Wszyscy znamy historię Bartymeusza z 10 rozdziału Ewangelii Marka. On potrzebował Bożego dotyku i wołał: "Jezu, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną!" Co zrobił Jezus? Czy powiedział: "Pozbądźcie się go. Wyprowadzźcie go stad"?. Nie. Rzekł: "Przyprowadźcie go". Tak działał Jezus, przyjacielu. Mając to wielkie namaszczenie, był nadal dostępny dla ludzi.
Osoba, której Bóg nadał pozycję w służbie, będzie prześladowana przez innych. Jeżeli ustanowił Cię Bóg, przejdziesz prześladowania. Tak naprawdę, jeśli nie jesteś prześladowany, to coś jest nie tak. Biblia mówi, że ludzie będą mówić o tobie źle, nienawidzić cię i prześladować ze względu na sprawiedliwość. Być może przyczyną, dla której nie jesteśmy dziś prześladowani, jest to, że nie głosimy Słowa.
Osoba popularna nigdy nie powinna zanieczyszczać swojego przesłania. To jeszcze jedno antidotum na syndrom celebryty. Nigdy nie powinieneś iść na kompromis, jeśli chodzi o swoje przesłanie, bez względu na to, jak wielka jest publika.
Jezus był popularny. Ale kiedy powiedział, żeby jedli jego ciało i pili jego krew, wielu stwierdziło: "to dla nas zbyt trudne", odwróciło się i odeszło (Ew. Jana 6).
Według Jezusa, osoba która chce potężnej służby, musi być gotowa, żeby wykonywać rzeczy niewdzięczne. To małe rzeczy, które robisz w ukryciu, kiedy nikt nie oświetla Cię reflektorem. Jesteś po prostu zajęty pracą dla Pana. Jezus prowadził życie sługi. Obmywał stopy uczniów. Zrobił im śniadanie po zmartwychwstaniu. Jezus służył.
Źródło: Charisma News