Pierwsza próba została zaplanowana na czerwiec.
Szwedzka Korporacja Kosmiczna zgodziła się pomóc badaczom z Harvarda w wystrzeleniu balonu niedaleko położonego na dalekiej północy miasta Kiruna. Balon ma wynieść na wysokość 20 kilometrów 600 kilogramów specjalistycznego sprzętu.
Jak pisze agencja Reutera, ten bezzałogowy lot początkowo miał odbyć się w Stanach Zjednoczonych, ale został przeniesiony między innymi ze względu na restrykcje związane z pandemią.
Celem testu ma być sprawdzenie możliwości manewrowania balonem, komunikacji z urządzeniami i innymi systemami. Na razie jednak bez wypuszczenia do atmosfery żadnych cząsteczek.
Jeśli próba się powiedzie, to może stać się krokiem ku kolejnemu eksperymentowi, być może jesienią 2021 roku lub wiosną 2022 roku, podczas którego wypuszczone zostaną do atmosfery 2 kilogramy cząsteczek nietoksycznego węglanu wapnia. Tak plan działań opisuje David Keith - profesor fizyki stosowanej ze wspomnianego Uniwersytetu.
Badanie skutków działania na promienie słoneczne może, zgodnie z zamierzeniem organizatorów akcji, pomóc w posunięciu naprzód planów słonecznej geoinżynierii.
Inicjatywa, co zrozumiałe, ma jednak przeciwników, którzy obawiają się inżynierii klimatycznej ze względu na potencjalnie niebezpieczne skutki. Mogą być to niepożądane zmiany w globalnych opadach, prądach oceanicznych czy uszkodzenie warstwy chroniącego przed promieniowaniem ultrafioletowym ozonu w przypadku dalszego rozwoju tego rodzaju działań.
- Ten test nie miałby sensu, jeśli nie planowaliby kolejnego kroku. Nie testuje się zapalnika bomby, mówiąc, że to "nie może wyrządzić szkody" - zwraca uwagę Niclas Hallstroem - dyrektor szwedzkiego ekologicznego think-tanku "WhatNext".
Lili Fuhr, szefowa działu ds. polityki środowiskowej w Fundacji Heinricha Bolla w Niemczech, podkreśla z kolei, że wspomniany projekt stanowi "przekroczenie ważnej czerwonej linii".
- Oni nie zamierzają poprzestać na tym małym eksperymencie i planują większe - ostrzega.
Inspiracją dla tego typu eksperymentów stał się wybuch wulkanu Pinatubo na Filipinach w 1991 roku. W jego wyniku zginęło ponad 700 osób, a ponad 200 tysięcy zostało bez dachu nad głową.
Wybuch dał jednak naukowcom możliwość zbadania konsekwencji wystrzelenia do stratosfery ogromnej chemicznej chmury.
Cząsteczki dwutlenku siarki zadziałały wówczas niczym niewielkie lusterka odbijające światło słoneczne. W rezultacie średnia temperatura na świecie obniżyła się o pół stopnia Celsjusza na półtora roku.
Ten fakt dał właśnie bodziec tym, którzy chcieliby powstrzymać globalne ocieplenie. Mogłoby się jednak okazać, że stworzenie gigantycznego cienia dla ziemi wiązałoby się z wysoką ceną dla ludzkości i okazałoby się groźniejsze od zmian klimatycznych, o których mówi się obecnie.
Na podstawie: Reuters, Daily Mail